Dzisiaj nietypowy felietonik, dlatego nawet o przemijaniu tygodni nie wspomne tylko od razu przejde do rzeczy i wyjasnie, ze dzisiaj bedzie o tym co mowia inni. Nie tyle zreszta mowia, a co pisza. Jeszcze dokladniej – napisali a teraz chca opublikowac w formie ksiazki. Niejeden ze sluchaczy slusznie zachnie sie w tym miejscu. Kto dzisiaj czyta ksiazki! Do dobrego wrecz tonu nalezy, na pytanie co ostatnio czytales, westchnac z bolem na twarzy i odezwac sie w te slowa: Skad ja mam wziac czas zeby czytac. Tak ciezko musze pracowac. I tu nastepuje wyliczanie majace potwierdzic, ze bardzo ciezka i ze bez tej pracy swiat by sie przekrecil. Takie juz czasy nastaly – jesli ktos czyta to najwyzej o tym, ze cos zosatalo napisane. Mimo to odbywaja sie ogolnonarodowe debaty na temat tresci ksiazek, ktorych nikt nie mial w reku. Na przyklad ksiazka niejakiego Grossa.Pol roku przed ukazaniem sie ksiazki dyskusje doprowadzaly dyskutantow do bialej goraczki. Nie wiem co bedzie, kiedy ksiazka wreszcie znajdzie sie w ksiegarniach? Moze juz tam jest? Nie jestem pewna, nie sprawdzalam. Zaden w miare inteligentny czlowiek, ktory jakims trafem przeczytal jedna jego ksiazke nigdy zadnej innej tegoz autora nie powinien brac do reki. Wiadomo – raz oszust, zawsze oszust. Zycie jest zbyt krotkie zeby dawac jeszcze jedna szanse byle oszustowi. Pozatym tyle jest ksiazek dookola, trzeba byc niezle porabanym – jak mowia malolaty, zeby zajmowac sie takimi propagandowymi paszkwilami. Ale ja nie o paszkwilach dzisiaj, a o porzadnych ksiazkach. Ksiazki, nikt ich nie czyta a ludzie ciagle pisza nowe.
Pisza z potrzeby serca, albo dlatego ze moga. A dzisiaj moze kazdy. Nawet maszyny do pisania nie trzeba. Nie trzeba rowniez konczyc zadnych szkol. Ot pare szuczek wystarczy. Jak zrobic cut, jak zrobic paste i juz jest sie pisarzem. Moze to jest rowniez jednym z powodow dlaczego tak rzadko ludzie czytaja – tyle zapisanej makulatury lezy na polkach ksiegarskich. A klasyki czytac nie przystoi, to tak jakby sie przyznac iz ma sie braki w wyksztalceniu. Uchowaj Boze! No i jeszcze jedna wstydliwa sprawa, czytanie wymaga wysilku psychicznego jesli juz nie intelektualnego. Nikomu to sie nie kalkuje, zwlaszcza ze wystarczy wlaczyc telewizor lub radio i mozna uslyszec co w ksiazkach pisze. Ale zeby samemu czytac? Aha to juz bylo. Zaczynam sie powtarzac. Z tego wniosek, ze chociaz temat ktory sobie wybralam jest nieprzyjemny – najwyzsza pora zeby sie z nim zmierzyc.
Dzisiaj opowiem o ksiazce, ktorej panstwo i tak nie moga przeczytac. Jak juz wspomnialam, ksiazka ta – chociaz juz napisana to jeszcze nie ujrzala swiatla dziennego. Znajduje sie na samym poczatku procesu wydawniczego. Ksiazka posiada roboczy tytul Emigra a autor jest nieznany. Tak przynajmniej twierdzi przyszly wydawca. Autor jest nie znany i podejrzewam, ze zawsze takim pozostanie. Ale od pocztku. Jak panstwu byc moze wiadomo, niektorzy uwazaja mnie za eksperta od spraw polonijnych. Dosc czesto zasiega sie moich opinii w rozmaitych sprawach. Najczesciej sa to pytania na temat rzetelnosci polonijnych buzinesow, ktore to pytania zbywam brakiem odpowiedzi. No chyba ze chodzi o ktoregos z moich sponsorow. Wtedy to rozplywam sie w pochwalach i wystawiam laurke w zlotej oprawie. W koncu cos im sie nalezy za to ze mnie popieraja, czyz nie? To bylo tylko taka luzna uwaga na marginesie w celu przekonania tych ktorzy jeszcze nie podjeli decyzji o oglaszaniu sie w Otwartym Mikrofonie, zeby w koncu podjeli. Konczac ten kumoterski margines, dodam ze duzo czesciej jestem pytana o zupelnie inne niz buzinesowe sprawy. Zwlaszcza jesli pytania pochodza spoza granicy. Tak wlasnie ma sie sytuacja w przypadku o ktorym chce panstwu dzisiaj opowiedziec. Wydawca – jeden z najwiekszych w Polsce – przyslal mi do oceny kopie rekopisu zaiste intrygujacej ksiazki. Wydawca byl nia rowniez zaintrygowany, wiec poprosil mnie o przeczytanie i wydanie opinii. Chcial wiedziec czy ksiazka chociaz w jakims stopniu oddaje klimat zycia polonijnego i czy moim zdaniem przecietny polonus zechce wydac kilkadziesiat dolarow na jej zakup. Domyslam sie, ze to co otrzymalam nie jest ostateczna wersja ksiazki, i ze nie jest to calosc istniejacego rekopisu. Obawiam sie rowniez, ze niezaleznie od mojej opinii, predzej czy pozniej ksiazka ukaze sie w ksiagarniach. Ukaze sie i bedzie to wydarzenie bez precedensu w historii chicagowskiej polonii.
Jesli nawet nie ten wydawca, to ktorys inny polakomi sie na tak sensacyjny kasek i nie baczac na mozliwosci wielu procesow o znieslawienie, wezmie sie odwazy i ksiazke opublikuje. Tyle wyjasnienia wstepnego a teraz o samej ksiazce. Wedlug mylnego pojecia potencjalnego wydawcy, ksiazka nie nalezy do gatunku literatury paradokumentalnej czy tez social fiction. Wydawca sadzi, ze ksiazka jest zbeletryzowana forma opowiesci opartej na wymyslonych faktach czy zjawiskach spolecznych, ktore nigdy nie mialy miejsca, przy czym zbeletryzowanie to jest dokonane celowo w sposob troche nieudolny tak aby czytelnik odnosil wrazenie, ze czyta dokument.
Tak nie jest. Emigra wedlug moich najlepszych oszacowan jest dokumentem, czy raczej zbiorem opowiesci opartych na dokumentach. Ogranicza sie glownie do wydarzen ostatnich trzydziestu lat w naszym miescie. Czasami zahacza o sprawy wczesniejsze lub majace gdzie indziej swoj poczatek ale glownie to my stanowimy jej temat. W wersji ktora dostalam do przeczytania nazwiska w oczywisty sposob zostaly pozmienionych, jednak nie trzeba byc specjalnym znawca naszego srodowiska zeby bez trudu rozszyfrowac kto jest kim. Tym bardziej, ze autor nawet nie silil sie aby zmienic inne istotne szczegoly, np adres, stan cywilny, powiazania rodzinne czy buzinesowe.
Wyjasnie pokrotce dlaczego uwazam, ze ksiazka nie jest fikcja ale bazuje na zyciu autentycznych ludzi i wydarzeniach ktore naprawde mialy miejsce. Przez lata pracy w polonijnym Chicago, poznalam wiele nie tylko pozytywnych ale i negatywnych spraw zwiazanych z naszym srodowiskiem. Takich spraw o ktorych nie mowi sie glosno, a jesli juz – to w bardzo scislym gronie. Sa to sprawy dotyczace osob znanych, czasem zasluzonych a niekiedy nawet powszechnie szanowanych. Wbrew pogloskom rozsiewanym przez niewielka lecz uparta, od lat te sama grupe ludzi – sluchacze kontaktuja sie ze mna nie tylko w sprawach kotkow, pieskow czy tego gdzie mozna znalezc prace, oddac lub dostac cos zadarmo.
Rowniez nie tylko tego, kto pod kim dolki kopie, jakie ma przekonania lub kim on sam lub jego rodzice byli w PRLu. Powiem wiecej, zasieg informacji jakimi dziela sie ze mna sluchacze wybiega rowniez daleko poza tzw przekrety, oszustwa, ewidentne kradzieze i inne przestepstwa z gatunku podpadajacych pod calkiem powazne paragrafy. Ludzie mowia czesto o sprawach tak intymnych, ze szczegolnie w przytomnosci nieletnich nikt by sie nie powazyl o nich wspomniec. I wlasnie te ostanie szczegoly ktore znam z donosow a od ktorych az roi sie Emigra pozwalaja mi z cala odpowiedzialnoscia stwierdzic, ze ksiazka ta nie jest oparta na fikcji.
Tu od razu dodam, ze moja wiedza w tej materii jest kropla w morzu faktow zawartych w ksiazce. Usilnie staralam sie znalezc chocby jedna sprzecznosc pomiedzy znanymi mi faktami a materialem zawartym w ksiazce, jednak niestety nie udalo mi sie tego dokonac. W kilku drastycznych przypadkach, zrobilam nawet male dochodzenie na wlasna reke przeprowadzajac tzw wywiad srodowiskowy w sprawie ludzi o ktorych traktuje Emigra. I znowu to samo. Musialam w koncu pogodzic sie z mysla, ze moje pierwsze podejrzenie jest prawdziwe, tzn, ze autor nie zmysla. Sa jeszcze inne argumenty, ktore za tym przemawiaja ale przytacznie ich tutaj nie wydaje mi sie stownym. Autor musial spedzic wiele lat w naszym srodowisku i z pewnoscia obracal sie we wszystkich mozliwych kregach. Jednak nawet to nie pozwala wyjasnic jak te wszystkie obserwacje moga pochodzic od jednego czlowieka. No bo w ilu miejscach naraz moze byc czlowiek, ile rzeczy zapamietac?
I to z takimi szczegolami? Az prosi sie, zeby przyjac iz jest to dzielo zbiorowe grupy ludzi od lat penetrujacej nasze srodowisko. Za tym przemawia rowniez fakt, ze ksiazka pod wzgledem formalnym jest nierowna. Sa tam prawie literackie opisy tragedii ludzkich i sa tez krotkie toporne wzmianki, jakby raporty pisane przez funkcjonalnego analfabete lub ORMOwca. Sa finezyjne opowiesci pelne aluzji ale tez znalezc mozna prawie wulgarne, suche informacje jak plotki zywcem wziete z magla. Mozna spotkac powierzchowne charakterystyki czyichs poczynan a z drugiej strony sa cale strony jakby wyjete komus z zeznan podatkowych, dokumentow prawnych czy wyliczenia oplat karta kredytowa.
Ksiazka ta wydaje sie byc kopalnia zlota nie tylko dla jakiegos historyka ale przedewszystkim dla prokuratora, agentow FBI, IRS czy podobnych instytucji zyjacych z potkniec, pomylek lub zlych uczynkow obywateli. Nie wspomne juz o badaczu ciemnych stron czlowieka, ktory moglby spedzic zycie studiujac przypadek za przypadkiem przedstawiony w Emigrze, a potem dochodzic do Bog wie jakich wnioskow.
Jesli chodzi o strone techniczna, od razu widac ze Emigry nie napisal zaden profesjonalista. Zaden zawodowy dziennikarz, historyk, pisarz czy socjolog. Jednak brak zawodowego warsztatu nie powoduje, ze ksiazke zle sie czyta. Wprost przeciwnie, ta prawdziwa lub udawana nieporadnosc w poslugiwaniu sie polskim jezykiem powoduje, ze dzielo to posiada jakis magicznie wciagajacy powiew swiezosci. Zreszta nieliczne personalne wstawki od autora daja wyraznie do zrozumienia, ze autor nie mial zamiaru stworzyc arcydziela literackiego a nawet przedstawic spojnego obrazu naszej spolecznosci. Trzeba przyznac, ze ta amatorszczyzna formy bardzo utrudniala mi na poczatku zrozumienie o co chodzi, potem jednak zdalam sobie sprawe, ze forme nie gra tu zadnej roli. Stwierdzilam, ze zzymanie sie na nieporadnosc autora, odsuwa mnie od sedna, ktore autor chcial ukryc w swym dziele.
Do tej pory nie jestem pewna czy znalazlam to sedno gdyz w tekscie brak jest jakichkolwiek refleksji, ktore ulatwily by podazanie sladem mysli autora. Niektore opisywane osoby czy zdarzenia az prosza sie o chocby odrobine komentarza, a tu nic. Ludzie, fakty, zdarzenia i tak do konca. Nie ma zadnych osadow, wnioskow czy chocby jakichs ogolnych wskazowek, ktore pozwolily by znalezc odpowiedz na najwazniejsze pytanie: po co ta ksiazka zostala napisana. Chwilami ma sie wrazenie, ze czyta sie jakis horrendalny donos na wszystkich i do wszystkich.
Czytajac wielokrotnie przyslana mi kopie, czy raczej kopie fragmentu jakiejs calosci, odnosilam wrazenie, ze autor wydobywal zeznania od anonimowych swiadkow poslugujac sie torturami lub chociaz jakimis rewelacyjnymi srodkami chemicznymi wymuszajacymi prawdomownosc. Potem pomyslalam sobie, iz moze sa to opowiadania osob pokrzywdzonych przez ludzi o ktorych pisze sie w ksiazce. Na przyklad przez zdradzona zone, porzuconego meza, skrzywdzonego pracownika, molestowane dziecko itd. Po blizszym przyjrzeniu sie widac, ze tak nie jest. Takiej szczerosci i znajomosci szczegolow zycia najbardziej intymnych nie da sie wytlumaczyc doznana krzywda czy zawiscia. Jak juz powiedzialam, od ktoregos momentu lektury najwazniejszym pytaniem dla mnie bylo: po co autor to zrobil? Dla slawy? Dla pieniedzy? Dla dania swiadectwa jakiejs abstrakcyjnie rozumianej prawdzie? Mowi sie, ze chodzi o pieniadze jesli nie wiadomo o co? Jednak takie wytlumaczenie najprosciej jest obalic. Dysponujac takimi informacjami, malo kto zyjacy dla pieniedzy zawachal by sie przed proba spieniezenia ich w drodze bezposredniego szantazu lub tez przed sprzedaza ich posrednio zainteresowanym.
A to wspolmazonkom, a to przelozonym, podwladnym, konkurentom lub chodzby odpowiednim wladzom, ktore niejednokrotnie sowicie wynagradzaja donosicielska aktywnosc. Zadne honorarium autorskie nie stanowi nawet ulamka procenta sum, ktore autor moglby uzyskac w powyzszy sposob. Nawet gdyby nakrecono kiedys film, zrobiono serial czy w inny sposob wykorzystano we wtornej obrobce zawarte w ksiazce materialy to i tak czesc przypadajaca autorowi bedzie niczym wobec ceny, ktora byliby chetni zaplacic ludzie zainteresowani tym zeby fakty te nigdy nie wyszly na jaw.
Podejrzewam tez, ze autor posiada dowody na poparcie wszystkiego o czym pisze. Podejrzewam tak, nie tylko dlatego, ze w przeciwnym przypadku obawial by sie procesow sadowych ale wywnioskowalam to z licznych lapsusow jezykowych, ktorych w ksiazce jest pelno. Jak juz powiedzialam autor ewidentnie jest amatorem i to w dodatku niekonsekwentnym. Zaczyna jakis watek, nie konczy aby pozniej kilkadziesiat stron dalej znowu cos o nim wspomniec, poszerzyc go z innej strony. Jak gdyby w rece wpadl mu dodatkowy dokument czy zetknal sie z nowa osoba mogaca potwierdzic to o czym pisze. Chwilami rowniez trudno oprzec sie wrazeniu, ze autor mial dostep do tajnych materialow bedacych wlasnoscia sluzb specjalnych, prokuratury czy jakichs policyjnych raportow. W sumie czyta sie ksiazke i jest straszno a potem robi sie jeszcze bardziej straszno. Jesli zdazaja sie lzejsze momenty to przypominaja makabreske. Niekiedy mialam nieprzyjemne uczucie jakby uczestnictwa w podgladaniu kogos kto jest absolutnie pewien ze jest sam i ze nikt nigdy nie dowie sie co on wlanie robi. Przy tym od razu nalezy powiedziec, ze nie jest to ksiazka o jakiejs grupie degeneratow. Mozna tam znalezc ludzi reprezentujacych wszystkie poziomy wyksztalcenia, swiatopoglady, orientacje seksualne i stan majatkowy. Nie liczylam ile osob przewija sie przez strony tej ksiazki ale sa ich setki jesli nie tysiace. Niektorym towarzysza tylko kilkuzdaniowe wzmianki, innym poswieconych jest wiele stron. Mimo – jak juz powiedzialam – braku osadu moralnego, jakiejs oceny czy wartosciowania autor staral sie wybierac te fakty z zycia swoich bohaterow, czy raczej ofiar, ktore oni sami chcieliby ukryc najglebiej. Nie zawsze sa to sprawy kompromitujace, karygodne czy chocby osmieszajace, jednak czytajac odnosi sie wrazenie, ze ludzie o ktorych pisze nie chcieli aby o tych drobnostkach wspomniec komukolwiek. Sprobowalam wykorzystujac jedna z takich wydawaloby sie niewinnych informacji wyczytanych w ksiazce i uzylam jej w rozmowie z osoba zainteresowana. Efekt byl tak nieoczekiwany, iz juz nigdy potem nie odwazylam sie na powtorzenie eksperymentu. A sprawala wygladala na smiesznie niepowazna, zupelnie niewinna.
Wedlug autora ksiazki, czlowiek ktorego tozsamosc bez trudu rozszyfrowalam bo znam go od lat, nazwal swojego kota tak jak ma na imie syn wlasciciela sklepu delikatesowego dwie przecznice od jego miejsca zamieszkania. Kiedy zapytalam znajomego czy to prawda, jego reakcja byla tak nie wspolmierna z niewinnoscia pytania, ze poczulam sie jak gdybym zarzucila mu jakies wielki przekret albo cos jeszcze bardziej karygodnego. Przeszlo mi przez mysl, ze autor daje niekiedy do zrozumienia, iz wie duzo wiecej niz mowi. Byc moze w ksiazce znajduje sie wiele niuansow, ktore sa czytelne tylko dla wtajemniczonych. Stanowia forme szantazu i w gruncie rzeczy stanowia glowna tresc ksiazki. Moze na nich bedzie bazowal w celu wzbogacenia sie juz po ukazaniu sie ksiazki? Ktoz to wie? Z pewnoscia nie ja, mimo iz wielokrotnie o tym myslalam. Nie wiem jaka bedzie reakcja naszej spolecznosci z chwila kiedy ksiazka wreszcie ukaze sie w ksiegarniach, ale sadze, ze wszelkie ujawnienie listy ubekow jest niczym w porownaniu z tym co nastapi. W wielu rodzinach, buzinesach i organizacjach. Nawet tych najbardziej charytatywnych. Chyba wlasnie dlatego, stanowczo odradzilam wydawcom inwestowania w ksiazke. Jednak, jak juz powiedzialam, obawiam sie ze moja negatywna opinia nie na wiele sie zda i ksiazka bardzo szybko ukaze sie w druku. Potwierdzenie dla tego przypuszczenia znajduje sie w tekscie ksiazki. Czytajac kolejne rozdzialy odnosilam wrazenie, ze autor sie spieszy. Poczatkowe rozdzialy pisane sa powolutku, z duzym namyslem, dbaloscia o rozlegle rozwiniecie omawianych tematow. Jednak im blizej konca tym bardziej autor wydaje sie tylko slizgac po wybranych przez siebie tematach. Czasami nawet nie konczy rozpoczetych watkow.
I nie chodzi mi tu wcale o te sprawy, ktore sa tylko jaby sygnalami dla wybranych czytelnikow. Takie sygnaly znalezc mozna juz na samym poczatku ksiazki, a przyspieszenie o ktorym mowie pojawia sie dopiero w koncowych rozdzialach. Czytajac ostatnie rozdzialy odnosi sie wrazenie, ze autor chce jak najszybciej dotrzec do konca i miec juz caly wysilek za soba. Na marginesie dodam, iz wydaje mi sie ze Emigra pisana byla na przestrzeni wielu lat, moze nawet kilkudziesieciu. Poznac to po drobnych uwagach, wtraconych jakby mimochodem i pozwalajacych umiejscowic dany moment w czasie. W pierwszych rozdzialach mozna poczytac o ludziach, ktorze jesli jeszcze nie zmarli to dawno znikneli z radaru naszego postrzegania, w ostatnich zas czesto czyta sie o tych ktorzy dopiero zaczynaja rozkwitac na polonijnej niwie. Zauwazylam tez, ze autor nigdy nie zmienia tego co juz napisal, traktuje swoje dzielo jakby przekazywal nam prawde mu objawiona. Nie czuje sie w mocy zmienic jednego zdania w tym co juz napisal. Jesli po jakims czasie dowiadywal sie czegos wiecej o opisywanej juz osobie czy wydarzeniu, to wtedy dodaje niby adendum slowa wyjasnienia lub korekty chociaz mogl przeciez powrocic do miejsca w tekscie gdzie nalezalo cos zmienic i tam dokonac poprawek. Nie wiele jest takich miejsc i nie sa to drastyczne zmiany. Na ogol chodzi o uzupelniajace spojrzenie na opisane wczesniej zdarzenia, z perspektywy minionego czasu lub oczami innej osoby. Dodanie jakiegos szczegolu ktory zmienia cale znaczenie wydarzenia lub tylko osadza je w innym wymiarze. Niewatpliwie ten sposob pisania rzuca jakies swiatlo na psychike autora czy autorow, ale nie mam pojecia jakie to swiatlo i o czym to swiadczy. Zreszta sama osoba autora jest tak ukryta, ze w zaden sposob nie da sie odczytac kim on jest, z jakiego punktu widzenia patrzy na otaczajaca go rzeczywistosc.
Moglby on byc latarnia przy drodze, drzewem na ulicy lub budzikiem przy lozku w sypialni. Przy tym musialby on byc wszystkimi latarniami, drzewami i kazdym budzikiem. W jaki inny sposob moglby byc swiadkiem tego wszystkiego o czym pisze? Bo wrazenie, ze czytam zeznania swiadka wydarzen odbieralam coraz bardziej przy kazdym nastepnym czytaniu. Bardziej dziwilam sie czytajac kolejny raz, ze coraz mniej rozumiem autora ksiazki, jego motywacje, gdzie sa zrodla jego wiedzy informacji a takze to kim jest w zyciu. Skad znalazl czas, motywacje i inne niezbedne srodki na to zeby wedrzec sie w najbardziej skrywane tajemnice tylu ludzi. Jesliby napisal z taka samo znajomoscia sedna o jednym czlowieku to juz byloby to zastanawiajace a tu mamy przypadek wielu ich setek. Dotarcie do najbardziej skrywanych tajemnic pojedynczego czlowieka kosztuje wiele wysilku i samozaparcia. A tu mamy jak na dloni tajemnice calej spolecznosci. Pienidze juz wykluczylismy, przynajmniej latwe pieniadze. Wiec o co moze chodzic? Czy moze o slawe? Ale przeciez, nawet gdyby byl zupelnym szalencem to napewno zdaje sobie sprawe, ze na zawsze musi pozostac anonimem jesli nie chce narazic sie na okrutna zemste ze strony ludzi, ktorym przeciez zdruzgocze zycie wydajac ksiazke. Nie chodzi mu tez zapewne o jakas wydumana sprawiedliwosc bo po pierwsze w zadnym miejscu nie osadza nikogo, nie ma nawet jednego zlego slowa o ludziach ktorych tajemnice wybebesza. Po drugie co to za sprawiedliwosc, kiedy niszczy sie komus zycie nie dajac nawet szansy obrony. Nie tutaj. Jedyne sensowne okreslenie na jakie mnie stac, to nazwanie autora szalonym kronikarzem. Zdecydowanym opisac ze szczegolami to wszystko co sie wydarzylo a co nie zostanie nigdzie indziej opisane czy chocby powiedziane.
Przy czytaniu ksiazki nasunely mi sie – nie wiadomo skad – refleksje na temat tego jak bedzie wygladalo nasze, a raczej naszych potomkow zycie za sto lat. W czasach kiedy wszystko bedzie zarchiwizowane, kazde zdarzenie, moze nawet kazda mysl czlowieka znajdzie sie w jakiejs ogromnej bazie danych i kazdy bedzie – w sposob mniej lub bardziej legalny – mogl czerpac z tych danych wedle wlasnego widzimisie i upodobania. Bedzie mogl na biezaco poznac czyjs stan zdrowia, stan konta, zapatrywania polityczne, wszelkie orientacje, upodobania a takze cala historie. Nic sie nie da ukryc, nikogo oszukac, okrasc czy jeszcze w inny sposob wyrzadzic blizniemu swojemu krzywde albo chocby zwyczajna podlostke. Juz dzisiaj niektore aspekty naszego zycia sa w duzo wiekszym stopniu niz sobie z tego zdajemy sprawe – penetrowane i zapisywane. Jedyne co nas chroni przed zupelna nagoscia to fakt, ze te wszystkie systemy zbierajace o nas informacje nie komunikuja sie wzajemnie. No przynajmniej tak nas zapewniaja ich wlasciciele. Mowia nam na przyklad, ze policja nie donosi do immigration, chociaz dobrze wiadomo, ze od czasu rozpoczecia wojny z teroryzmem roznie to bywa. Wlasciciel naszej karty kredytowej wie co i gdzie kupujemy, zapis tasmy wideo na parkingu czy przed wejsciem do sklepu albo urzedu rejestruje czas o ktorym codziennie przechodzimy w tamtym miejscu. Wie z kim idziemy, jak jestesmy ubrani a takze czy znajdujemy sie w stanie wskazujacym na spozycie np alkoholu. Wlasciwie juz dzisiaj nie ma prawie strefy zycia ktora nie podlegalaby scislej pelengacji. Jesli czytamy ksiazki, to biblioteka, ksiegarnia lub amazonka rejestruje jakie to sa ksiazki. Jesli ogladamy filmy to wlasciciel kabla lub wypozyczalni tez to ma gdzies zapisane. Jesli beztrosko poruszamy sie po internecie i piszemy maile do znajomych lub zostawiamy zapisy na tzw forach, to nic z tego nie ginie tylko jest gdzies tam w chmurze zapisane i jesli prokurator nakaze to moze zostac odnalezione i wykorzystane przeciw nam. Informacje te pozostana tam na cala wiecznosc i nawet moze sie zdarzyc, ze za setki lat ktos z nudow lub piszac prace naukowa to wszystko przeczyta.
Nie tylko przeczyta ale polaczy wszystkie informacje na nasz temat i dowie sie o nas wiecej niz bysmy kiedykolwiek chcieli aby o nas wiedziano. Bo przeciez sa nie tylko banki, karty kredytowe, internet ale rowniez kompanie telefonicznej, ktore dla naszego dobra zapisuja wszystkie nasze rozmowy a nie tylko te ktore przeprowadzamy z osobami podejrzanymi o teroryzm. No bo coby to byly gdyby nasza rozmowa z kims nie zostala zapisana a ten ktos po czasie okazaloby sie ze jednak jest podejrzany, ze kontaktowal sie z kims, kto kiedys bedzie podejrzany. Odpowiednie organa nie wybaczylyby sobie. Dlatego na wszelki wypadek – jestem przekonana -zachowuje sie wszystko jak leci. Zapis informacji dzisiaj jest tak tani i mimo ze juz prawie nic nie kosztuje staje sie tanszy z dnia na dzien. Ba, prawie wszystkie instytucje stawiaja sobie za punkt honoru zeby nie tylko zapisywac wszystko na biezaco ale ida wstecz i zapisuja w przeszukiwalnych bazach danych to po czym jeszcze istanieje jakikolwiek slad. Niby kazdy to wie, godzimy sie z takim stanem rzeczy ale dopoki osobiscise sie nie zetkniemy nie zrobi na nas wielkiego wrazenia. Ja przezylam swoj maly szok kilka miesiecy temu. Na szczescie bylo to zetkniecie pozytywne, tym nie mniej szok pozostal. Otoz nie tak dawno, robiac w pospiechu zakupy w lokalnym Jewelu, zostawilam mleko na ladzie i jego brak zauwazylam dopiero w domu. Poniewaz mieszkam kilka minut drogi samochodem od sklepu, zabralam rachunek, spakowalam z powrotem wszystkie zakupy jakby nigdy nie zostaly rozpakowane, wsiadlam w auto i wrocilam do sklepu.
Mleka nie bylo i nikt mnie juz nie pamietal. Nic dziwnego. W koncu byla to pora najwiekszego nasilenia w zakupach i od tego czasu gdy ja placilam, placilo rowniez kilkadziesiat innych ludzi. Kiedy z rozpedu chociaz bez wiekszej nadziei opowiedzialam swoj problem czlowiekowi przy tzw help desk, ten nawet nie poprosil mnie na zaplecze. Na miejscu zeskanowal moj rachunek a na ekranie komputera przed ktorym siedzial pojawil videoklip, ze mna w roli glownej. Zobaczylam siebie w kolejce i swoje zakupy ruszajace sie na tasmie. Potem zobaczylam jak place za zakupy a pakowacz je pakuje. Zobaczylam tez mleko, ktore nie zostalo zapakowane, przesunelo sie do konca tasmy, i tam przewrociwszy sie ukrylo posrod pustych opakowan. Oczywiscie mleko otrzymalam, ale cale wydarzenie wywolalo u mnie na tyle silne wrazenie, ze az pokrazylam sie w refleksjach na temat przyszlosci.
To wszystko, tzn i mleko i zapis video i moje refleksje na temat przyszlosci przypomnialy mi sie kiedy czytajac kolejny raz Émigré, rozmyslalam na temat tozsamosci autora. Doszlam do wniosku, ze jego niesamowita wiedza dalaby sie doskonale wytlumaczyc za kilkadziesiat czy iles tam lat. Jednak w tej chwili nie da sie. Wiem, bo rozmawialam z ludzmi ktorzy wiedza. Mowili mi – owszem, jakis komputerowy geek moze moglby, spedziwszy wiele godzin dobrac sie do skory jednemu czlowiekowi. Ale nie takiej ich ilosci. I tylko moglby poznac wiadomosci dotyczace kilku ostatnich lat. A w ksiazce mamy historie z ostatnich lat trzydziestu. Zatem wykorzystanie technologii komputerowej i to na taka skale nie wchodzi w rachube. Pozostaje zatem tajemnica czlowieka, ktory stanowczo za duzo wie i niestety chce sie ta wiedza podzielic. Co bedzie dalej? Nie mam pojecia. Ameryka Poludniowa? Kuba? Libia juz raczej nie. Ale napewna sa jeszcze miejsca na swiecie gdzie mozna sie ukryc. Wiem jedno – z chwila ukazania sie ksiazki, nasze zycie w Chicago juz nigdy nie bedzie takie same. Prosze wtedy pamietac: ja ostrzegalam. O ile ma jakikolwiek sens ostrzegac przed nadchodzacym tsunami.
Apr 012011