I znow minal styczen i luty i poprzednie miesiace minely a ja nic. A przeciez kiedys zdarzalo mi sie tydzien w tydzien – cos. Z byle powodu piatkowym popoludniem przechodzacym we wczesny wieczor zapowiadalam na poczatku programu, ze dzisiaj bedzie mial miejsce moj tradycyjny monolog. Nie poprzestawszy na tej pogrozce, obietnice wprowadzalam w czyn i w dalszej czesci programu znajdowal sie ow tzw ‘felietonik piatkowy’. A w felietoniku jak to zwykle w nim, nieodpowiedzialnie pozwalalam sobie powiedziec to, co ani w wiadomosciach ani tym bardziej gdzie indziej nie moglam byla powiedziec.
A teraz, nie wiem dokladnie dlaczego, bardziej wole czytac co inni mowia niz ze swoja prawda naprzeciw drugim wychodzic. Wiele ku temu zgaduje powodow, a z nich zwyczajne lenistwo nie na ostatnim miejscu wymienic nalezy. Sprawa nie jest jednak az tak prosta, zeby brak checi do pracy jedynÄ… a juz tym bardziej pierwszoplanowÄ… przyczynÄ… tu nazwac. Bo kazdy przyzna, ze sluchajac i czytajac co sie dookola wypisuje i mowi, latwo czlowiekowi – a tym bardziej kobiecie, popasc w apatie i zwatpic w mozliwosc przebicia sie ze swoim glosem przez ten szum medialny. Ludzie czesto potrafia – ja rzadziej – takie bzdury pisac, tak wierutnie lub w kazdy dostepny im sposob klamac, ze az wlosy na glowie sie jeza na mysl co jeden z drugim by zrobil gdyby mu pozwolic rownie bezkarnie i anonimowo jak pisac tak i czynic. Nie pozostal by kamien na kamieniu, tym bardziej czlowiek obok czlowieka. Czy to w potrzebie jakiej naglej czy gdziekolwiek indziej. I tu od razu przyznaje, iz te najbardziej z pesymistycznych mysli nasunely mi sie w chwili kiedy po kilkutygodniowej przerwie cos mnie podkusilo, zeby zajrzec na moje wlasne forum dyskusyjne. Rece najpierw zalamalam, potem onez mi opadly a w koncu, zdajac sobie sprawe ze zle czynie – chwycilam nimi za pioro, tzn za mysz i w klawiature tak dlugo walilam az posialam spustoszenie w szeregach samozwanczych hrabiow, bolciow i osobnikow mianujacych sie ojcami. W koncu zdalam sobie sprawe z faktu, ze trud moj daremny i nikt z tego owocow czerpal nie bedzie.
Nie tylko dlatego, ze co ja wyrzuce jakies wpisy, kilka lub ich kilkanascie – to one jak hydry z glowami odcietymi, pojawia sie od nowa, zeby wyzywac i lżyć i swoje glupoty wszem glosic.
Pol biedy jeszcze kiedy mnie osobiscie bolcio, hrabia czy ten trzeci lżyl, to jeszcze moglabym zdzierzyc i zdzierzam. Kiedy jednak zaczynaja z wielkim zaprzanstwem i bez cienia honoru lżyc Bogu i Ojczyznie, no to musialam pomyslale sobie: dosyc. W koncu tego ode mnie sie oczekuje. Tak samo jak nie oczekuje sie niczego innego od czytelnikow internetowego wydania Gazety Wyborczej, niz halasliwego ublizania ‘polaczkom’. W koncu do tego podjudza ich ta gazeta. No ale tutaj, na forum Otwartego Mikrofonu? Forum dyskusyjnym programu, ktory od lat zasluzenie cieszy sie opinia najbardziej oszolomsko-patriotycznego i zasciankowo-katolickiego posrod innych mediow? Za moimi plecami?! I gdyby strony internetowe nie byly tak tanie to dodalabym ‘i za moje ciezkie pieniadze’?! To sie w glowie nie miesci! To juz nie jest zwyczajna prowokacja, to bezholowie i anarchia w najgorszym wydaniu. Apropos anarchia …, a nie, to nie ten watek. O anarchii bedzie pozniej – teraz podaze swoja droga, a to co mialo stanowic uwage na marginesie, musi poczekac az przyjdzie jego czas. Ale zanim podaze, zrobie malusienka dygresje, mini-marginesik zeby wyjasnic, iz w ramach walki o skrocenie moich piatkowych felietonikow i jednoczesnie o zwiekszenie ich czestotliwosci, podjelam decyzje aby wyrugowac marginesy. Wyrzucic je precz z moich monologow, a to co sie mialo na nich znalezc, przerzucic do nastepnego piatku. W ten sposob, wilk i owca beda zadowolone, tzn zwolniony czas radiowy uda mi sie zagospodarowac pod nowe przedsiewziecia, i bede miala o czym mowic za tydzien tez. Zatem podazajac wczesnie wybrana droga, i nie ogladajac sie juz na pobocza – informuje, ze w najblizszych tygodniach nastapi kolejna zmiana w sposobie uprawiania dyskusji na naszym forum internetowym. Jeszcze nie znam szczegolow, ale decyzja zapadla, zeby tego bezholowia, anarchii I tchorzliwej odwagi kryjacej sie za bezkarna anonimowoscia – dluzej nie znosic. Ba, zeby tylko znosic, ale oplacac go!?
Rozumiem, jest cos takiego jak wolnosc slowa, wolnosc gloszenia swoich pogladow bez obawy, ze jakis biurokratyczny admin bezlitosnie wymaze mysl z takim trudem skopiowana od Urbana czy z gazety o ktorej juz bylo. Zeby tylko wymazal, ale zbanuje na przyszlosc wszelkie proby jej powtorzenia! Rozumiem, to okrutne i nie miesci sie w kanonach swiata w ktorym kazdemu mozna wszystko wygarnac, zarzucic mu co sie chce a nawet jego narod i religie podeptac. Oops, chyba sie zapedzilam, nie kazdemu i nie wszystko, ale wyjatki tylko potwierdzaja regule i poza tym te wyjatki to te temat na kolejny margines. I wracam do mojego glownego nurtu wynurzen dzisiejszych, czyli do samokrytyki, ktora sie na wyrost biczuje. Na wyrost, bo jeszcze nie powziete zostaly drastyczne kroki majace na celu ograniczenie wolnosci slowa na forum Otwartego Mikrofonu. Czuje sie moze troche winna z tego powodu. Winna chociaz nie calkiem podle. W koncu to nie jest tak, ze ci ktorzy chca pluc na nasz narod, na nasza kulture i religie nie maja ku temu mozliwosci. Maja i to wiecej mozliwosci maja niz maja ich ci, ktorzy by chcieli bronic tychze wartosci. Ci ostatni mniej maja mozliwosci do przedstawiania obrony swoich idealow niz ich maja rozmaite padalce do propagowania swojego nieestetycznego procederu. Mowie tak ogolnikowo, bez nazywania padalcow po imieniu bo jeszcze mnie ktos o homofobie, zasciankowosc i obrone zabobonu narodowego posadzi. Ale poniewaz i tak to czynia, nazywajac mnie jeszcze gorzej niz ja ich, to niech tak zastanie. Ja przy swoich wartosciach przynaleznych zatwardzialej zakale postepowej ludzkosci oni przy swoim postepowym, choc nieestetycznym postepowaniu. I mowic dalej bede wprost co o nich mysle, tak jak oni o mnie. Z ta roznica, ze oni i na swoich stronach internetowych o mnie i o moich sluchaczach paskudnie mowia i na mojej wlasnej tez. Ja sie podpisuje swoim nazwiskiem, oni czyims innym. To gdzie tu sprawiedliwosc?! Zeby tylko sprawiedliwosc. Nieraz, jakby nigdy nic przysylaja mi listy z prosba: “Droga Pani Lucjo, niech pani oglosi, ze mamy zebranie swojego kolka towarzyskiego”, albo “Kochana Pani Lusiu cos tam innego pozytecznego mamy zamiar zrobic”. I ja oglaszam. Jak ta glupia, oglaszam, bo wiem, ze oni wiedza iz jesli nie oglosza w Otwartym Mikrofonie to na ich zebranie, wiec, manifestacje, zbiorke … itd nikt nie przyjdzie.
No moze najblizsza rodzina, znudzony emeryt i domokrazca, ktory nie pominie zadnej okazji, zeby sprzedac swoja masc na szczury. A propos masc na szczury … a nie, nie opowiem tego dowcipu. Raz, ze to margines, dwa ze juz opowiadalam a po trzecie o szczurach w takim podnioslym momencie? Sie nie godzi i dobrego smaku brakiem bym sie odznaczyla.
I zeby zakonczyc bardziej pozytywnie, moze nawet wzniosle, wroce do poczatkowego watku o wyzszosci czytania nad pisaniem. Wspomnialam tam, tzn na poczatku, ze czasem lepiej czytac, ale nie powiedzialam co czytac. Najlepiej czytac to na co ma sie ochote i co wpadnie przypadkowo w reke. Bo jak mowia madrzy ludzie – nie ma przypadkow, chociaz wiele z tego co nas spotyka tak wyglada. Ja ostatnio zupelnie przypadkowo trafilam na ksiazke G. K. Chestertona, “The Man who was Thursday – Czlowiek ktory byl Czwartkiem” . Przyznaje, ze chociaz nazwisko autora nie bylo mi zupelnie obce, to jednak z niczym konkretnym mi sie nie kojarzylo. Ksiazka o czlowieku ktory byl Czwartkiem zaintrygowala mnie z wielu powodow, a im dalej czytalam tym zaintrygowanie moje bardziej roslo. Dlatego tez od razu po zakonczeniu, zguglowalam autora a potem ogarnelo mnie umiarkowane zdumienie. Okazuje sie w roku 2006 zostal rozpoczety jego proces beatyfikacyjny. Co prawde ksiazka pochodzi z 1908 roku, kiedy jeszcze jej autor, anglikanin z urodzenia, byl ateista. Jego droga do katolicyzmu byla dluga i powolna – jednak jak widac skuteczna. Czlowiek ktory byl Czwartkiem to policjant, ktory udawal anarchiste i popadl w tarapaty niczym poeta Bosy w ksiazce Bulhakowa. Przez moment chcialam wspomniec tu Kafke, jednak w ramach reewaluacji narzucanych nam autorytetow literackich, Kafke dawno usunelam z glownej biblioteki, przenioslam do bejzmentu i przestalam polecac . Polecam natomiast ksiazki Chestertona, chociaz sama przeczytalam dotychczas tylko jedna, te o Czwartku. Czwartek na swojej surrealistycznej drodze wiele myslal i dochdzil do ciekawych spostrzezen. Myslal sobie na przyklad, ze gdyby udalo sie zidentyfikowac zarazonych szkodliwymi ideami filozofow, literatow, poetow I innych pieknoduchow zanim ci swoje gornolotne idee przekuja w zbrodnicze ideologie – uniknelo by sie wielu tragedii w historii.
Teraz juz nie jestem pewna, czy to on sobie tak myslal, czy tez mnie takie mysli przychodzily do glowy kiedy obserwowalam jego mysli. Tak czy inaczej, na pierwszy rzut oka caly ten pomysl wydaje sie nazbyt radykalny, zeby go mozna bezkarnie propagowac. Jednak rzucajac okiem drugi raz, widac jak na dloni, ze tak nie jest. Trzeba tylko uscislic szczegoly pomyslu zawartego w tej mysli. Bo jak wiadomo, diabel zawsze chowa sie w szczegolach. Wyjasniam wiec, ze nie chodzi o to aby po zidentyfikowaniu autorow potencjalnie zabojczych idei przejsc do ich internowania, zsyslania na Syberie lub do obozu koncentracyjnego. Absolutnie nie. Ale czy ktos na przyklad protestuje kiedy naukowcy badaja powstawanie wirusow, plag rozmaitych i zanim te pochlona miliony ofiar, probuja znalezc antidotum oraz ograniczaja przeplyw wirusa, bakteri czy retrowirusa w kazdy dostepny sposob? Nie, wprost przeciwnie, nawet mamy za zle sluzbom medytycznym jesli te nie wyciagnawszy wnioskow z historii opieszale podchdza do swoich zadan. A przeciez choroby ideologiczne z ktorymi boryka sie nasz czas niewiele czym roznia sie od plag, ktore co jakis czas przetrzebiaja stan ilosciowy mieszkancow naszej planety. Tak samo jak z klasycznymi zarazami, tak i z tymi jest, ze niektorzy ludzie, ba cale nacje sa bardziej niz inne podatne na ich dzialanie. Jeszcze inni sa ich nosicielami, sami nie cierpiac – co najwyzej pozniej ponosza konsekwencje w ramach walki z choroba, ktora poroznosili po swiecie. Czasem zbyt duze i nie dokonca zasluzone konsekwencje, ale jednak nikt nie protestowal w obronie kur czy bydla dotknietego takim czy innym nosnikiem choroby. Chyba zapuscilam sie na grzaski teren i az sie prosi nie jeden margines aby wytlumaczyc o co chodzi i jednoczesnie odciac sie od tego o co nie chodzi, a o co niejeden zaraz bedzie podejrzewal, ze jednak chodzi. Te wszystkie marginesy odloze na przyszly tydzien i w ramach ilustracji swoich mysli opowiem Panstwu o narodzinach poprawnosci politycznej, o tzw szkole frankfurckiej, i kulturze negacji. Skad sie to wzielo, czy trzeba z tym walczyc? Jesli tak, to jak? Zastanowimy sie tez nad tym, do czego moze ta choroba doprowadzic jesli poniecha sie jej leczenia. To ostatnie proponuja nam jej nosiciele zaslaniajac sie najswietsza zdobycza naszej cywilizacj, czyli wolnoscia slowa.
A poki co mozna by sprobowac na wlasnym przypadku, poletku doswiadczalnym kazdemu dostepnym – wprowadzic slowa w czyny. Mozna sie pozastanawiac, co by bylo gdyby w czas udalo nam sie rozpoznac zalazek jakiejs tragedi w naszym zyciu. Czy mozna bylo, rugujac mily czegos poczatek, uniknac zalosnego jego konca? Czy mozna nauczywszy sie na bledach uniknac ich na przyszlosc? Madrzy ludzie mowia, ze mozna – ale czy to mozna wierzyc madrym ludziom?
I tym niemadrym pytaniem zegnam sie z panstwem do niedzieli. Dobranoc.
Feb 262010