(==>audio< ==)I znowu minelo troche czasu. Czy w tym czasie wydarzylo sie cos waznego o czym warto by mowic? Na pewno tak, bo gdyby nie, to bym przeciez nie zaczynala dzisiejszego monologu. Jedyny problem to jak wybrac sposrod waznych, te sprawy ktore sa wazniejsze? A wogole czy mozna wybierac? Przeciez o tym co dzisiaj najwazniejszym sie wydaje - najczesciej kazdy za rok pamietac zapomni, a to co waznym sie stanie, nawet najdociekliwsze gazety - jesli pisza juz dzisiaj, to na siodmej stronie u dolu. Wiec skoro nie jestem jeszcze pewna o czym chcialam mowic, poczekam az jakis temat mi sie skrystalizuje na tyle, zeby go mozna chocby pobieznie dotknac. Poczekam na jakas klarownosc a w miedzyczasie opowiem byle co. Chcialam powiedziec ‘opowiem co mi slina na jezyk przyniesie’ ale to mi przypomnialo, ze juz dawno nie mowilam o tym co mi poczta przynosi. Wiec zaczne od listow ktore w tym tygodniu do mnie dotarly. Mowie o bardzo specyficznych listach, takich w ktorych zawarta jest szczegolowa informacja jak nalezy rozwiazac wszelkie problem naszej gospodarki, opieki spolecznej, imigracji, malzenstw homoseksualnych, terrorystow i innych - ze tak powiem - czarnych owiec ktore zycie nam zatruwaja.
I tez nie o wszystkich takich listach powiem – o tym byloby co gadac przez cale tygodnie – a tylko o tych, co pochodza od stalych korespondentow, od lat parajacych sie naprawianiem swiata. I tak upartych, ze chociaz swiat idzie swoja droga to im nie wadzi, a nawet z kazdym listem bardziej sadza, ze im bardziej swiat ich nie slucha tym gorzej dla swiata i tym bardziej nalezy go naprawic. I tez nie o wszystkich z tej kategorii nadawcow opowiem, a tylko o dwoch.
Warto o nich powiedziec bo daja powod ku temu, zeby z optymizmem patrzec w przyszlosc i miec pewnosc, ze madrosc ktora tkwi w narodzie nie zawsze kieruje sie wyrachowaniem. Ze nie kazdy madry jest egoista. Ze zdarzaja sie tacy, co nie tylko sami ciesza sie owocami swojej madrosci, lecz takze innych – jesli juz nie oswiecic chca to przynajmniej swiatlu ktore od nich bije ukazac sie nie wzbraniaja. Niekiedy altruizm ich wyraza sie najpelniej tym, ze nawet kredytu za swoje przemyslenia nie chca i anonimowo do mnie pisze. Moze to prawdziwa skromnosc, a moze skromnosc polaczona z obawa. Ze co bedzie kiedy ich bliscy z moich niewyparzonych slow dowiedza sie, iz nad troske o swoja rodzine, niepokoj o losy swiata przedklaja? Jednak ja nie o anonimach dzisiaj – o tym juz bylo nie raz. Dzisiaj – czekajac na temat ktory lada chwila mi sie skrystalizuje, opowiem o tych nielicznych ktorzy nie tylko imie i nazwisko ujawniaja ale i szereg tytulow lub funkcji organizacyjnych do mojej wiadomosci zapodaja. Moglabym te szczegoly Panstwu przekazac ale sadze, ze nadmiar niepotrzebnej wiedzy nikomu jeszcze na zdrowie nie wyszedl. Dlatego nawet pana naczelnika nie nazwe. A powinnam gdyz w pismach swoich to on mnie i z imienia i z nazwiska nie tylko nazywa ale odpowiedzialna za wiele kataklizmow gospodarczych i spolecznych czyni. Zauwazylam, ze dzialalnosc publicystyczna pana naczelnika – ktora najpierw Polske, potem swiat miala zbawic – ewoluuje w nowym kierunku. Zamiast samemu cos zbawiac lub chociaz tylko naprawic to i owo, coraz wiecej nadzieji poklada on w pani z Alaski. Poczatkowo wydawalo mi sie ze ten pelen rewerencji stosunek do bylej pani gubernator ma zdrowe, to jest romantyczne podloze. Lub cos w tym rodzaju.
Tak myslalam, jednak znajomi z ktorym podzielilamsie zawartoscia pisma upieraja sie, iz jest wprost przeciwnie. Mowia, ze bezgraniczne zapatrzenie w gubernatorke swiadczy raczej o braku zdrowia a takze o latach bezceremonialnie biegnacych. Jak kazdy wie, pani Palin wykreowala sama siebie na ostoje i oredowniczke republikanskich emerytow. Publicznie ujawnila skrzetnie ukrywana przed publicznoscia wstrzasajaca wiadomosc o eutanazji ktora dla seniorow szykuje Obama pod pretekstem zmian w planie ochrony zdrowia. Rewelacje pani Palin trafily na podatny grunt. Stad tez nie trzeba sie dziwic tym gniewnym, donosnym i nie dajacym sie zrozumiec krzykom na spotkaniach organizowanych przez administracje. Pomyslal by kto, ze krzyczy w rozpaczy bezsilna zwierzyna ubojna na rzez prowadzone. Widzac nieuniknionosc tragicznych wydarzen przestala dbac o to, zeby ktos ja zrozumial a jedynie swoj sprzeciw i gniew chce zamanifestowac. Tak mowia znajomi, a ja sama juz nie wiem czy znajomi maja racje czy ja w ocenie powodow dla ktorych ewolucja u mojego korespondenta nastapila. Faktem pozostaje, ze jak zwykle w takich przypadkach kiedy rozum przestaje kontrolowac wypowiadane slowa, nalezy podejrzewac ze wielkie, wielkie emocja targaja osoba. Emocje z tych co to najwiekszemu myslicielowi mysl zbalamucic potrafia i jezyk poplatac, a nawet kaza zapomniec o wznioslych myslach ktore nim targaly zanim afekta targac poczely. Tak, tak – historia zna takie przypadki i wcale im sie nie dziwi; to my rowniez nie bedziemy wydziwiac. Pana Jakuba zostawimy w spokoju i z umiarkowanym niepokojem obserwowac bedziemy dalszy rozwoj wypadkow.
A teraz drugi casus. Moze nawet bardziej wart odnotowania gdyz lezy on na pograniczu kodeksu federalnego i wiele wnioskow z niego plynie.
Dla uproszczenia, nazwe pana o ktorym mowie panem Z. a dla bardziej zorientowanych w temacie dodam, iz ubiegal sie on o urzad prezydenta. Jednak, zeby nie mozna bylo zgadnac o kogo chodzi to nie powiem o prezydenture jakiego kraju mu szlo a tym bardziej tego, iz mieszka na ulicy Cullom.
Tu rowniez udalo mi sie zauwazyc znaczna ewolucje na przestrzeni lat trwania korespondencji. Tyle, ze tym razem ewolucja nastepowala bardziej w formie niz w tresci. Otoz na poczatku bylo prawie zwyczajnie. Nie powiem, pan Z. nawet placil poczcie za doreczenie przesylki pod moj adres. Co prawda placil 5 centow za przesylke ktara niejednokrotnie kosztowala mnie przy odbiorze 3.50 lub cos kolo tego. Kosztowala mnie, zanim w koncu nie zmadrzalam na tyle, zeby rozpoznawac bezblednie kiedy list wart jest tego, zeby doplacic przy jego odbiorze, brakujacego centa czy dolara. Podziele sie z Panstwem ta sztuczka, jest w swojej genialnosci tak prosta, ze az dziwie sie samej sobie, ze zajelo mi wiele lat zeby na to wpasc. Kazdemu moze sie przydac – nie tylko do mnie ludzie pisza przeciez. Otoz trzeba podniesc list pod slonce i sprawdzic czy – a jesli tak – to o jakim nominale banknot znajduje sie wewnatrz listu. Jesli nominal jest wiekszy od wartosci brakujacego znaczka – i tylko w tym przypadku – naleznosc wskazana przez doreczyciela uiszczamy.
W przeciwnym razie stanowczo odmawiamy i nic sobie nie robimy z faktu, ze narazamy na strate poczte a tym samym i tak juz ostanio nadwerezony skarb panstwa.
Oczywiscie, jak kazda metoda, ta tez ma swoje mankamenty. Na przyklad slonce nie swieci i nie da sie zobaczyc co kryje sie w kopercie.
Albo blednie odczytamy co jest napisane na banknocie jak wtedy kiedy bylam pewna ze w kopercie jest 100 dolarow a potem okazalo sie ze nie sto ale jeden. I nie byly to dolary a wycinek z gazety. Ale to juz tak jest, nie ma metod, sposobow, recept a nawet lekarstw ktore by gwarantowaly pelny sukces w kazdym przypadku. Kazdy o tym wie i nikt sie nie dziwi. No chyba ze ktos jest jak ten korzen trawiasty na wiecu zorganizowanym w celu poparcia reform w sluzbie zdrowia. Ale ja nie o tym. Teraz opowiadam o przesylkach pana Z. Otoz kiedy pan Z. otrzymal wiele zwrotow swoich paczek, stwierdzil – tak sie domyslam, ze skoro ta metoda nie pozwala mu na dotarcie ze swoimi ideami, to przyszedl czas na zmiane. To takie modne dzisiaj. I zmiany dokonal a nawet zaoszczedzil. Znalazl metode zeby nie placic nawet owych 5. centow o ktorych wspomnialam wczesniej a mimo to sprawic, zeby poczta doreczyla przesylke na miejsce przeznaczenia czyli na moje biurko. Ktos powie: to sie w glowie nie miesci, zeby mozna przesylac listy, czasem duze jak paczka, samemu nic nie placac i tak, zeby odbiorca rowniez nic nie placil. A jednak mozna! Daleka jestem od propagowania lamania praw, nie tylko federalnych – dlatego szczegolow nie podam. Tu nasunala mi sie mysl ze moze pan Z. ma jednak stosowne kwalifikacje do sprawowania urzedu prezydenta. Bo wzial, pomyslal i wymyslil. Nie tylko wymyslil ale i zrobil. Nie raz, nie dwa, nie piec, nie dziesiec. Zreszta po co ja sie bawie w te wyliczanke – i tak nie pamietam ile razy to zrobil. W koncu nie to jest najwazniejsze. Najwazniejsze jest to ze pan Z. musi byc gleboko przekonany o slusznosci swoich ideai, ich uzytecznosci dla poprawy swiata skoro tak wiele ryzykuje. Jestem pewna, ze wie ile ryzykuje.
Gdyby nie wiedzial, od razu skresliby sie sam jako kandydat do sprawowania najwazniejszego urzedu w panstwie. Nie tylko swiadczyloby to o nieznajomosci prawa ale co gorsze wskazywalo by na wielka naiwnosc. Kazdy przeciez wie, ze z poczta nie ma zartow. Poczta to urzad federalny i jako taki wymaga, zeby przestepstwa przeciw niej byly uznane za ciezszej kategorii niz gdyby przestapilo sie na przyklad przeciw UPS. Sprawa jest wazna, dlatego postaram sie wytlumaczyc ja na innym przykladzie. Wiadomo powszechnie, ze pobicie kogos to jest cos za co przyjdzie bijacemu odpowiedziec. Jak odpowie to juz inna sprawa. Jesli pobil kogos tak normalnie to pol biedy. Czasem wystarczy grzywna. Jednak jesli pobije kogos z nienawisci to juz zupelnie inna sprawa. Z nienawisci bic nie wolno. To znaczy, wiadomo o co chodzi – kazde pobicie jest pobiciem z nienawisci, przeciez nie bije sie kogos z milosci. Jednak jesli pobije sie kogos kto jest chroniony przed pobiciem specjalna klauzula o nienawisci – to juz zupelnie co innego. Wtedy mamy do czynienia z ‘hate crime’. Na przyklad jesli pan Smith zostanie pobity i okaze sie, ze pan Smith przynalezy do okreslonej grupy etnicznej, rasowej, wyznaje odpowiednia religie lub ma ochraniana orientacje seksualna, to mamy do czynienia z ‘hate crime’. Przy czym ‘przynalezy do okreslonej grupy’ oznacza, ze tylko niektore grupy sa chronione.
Prawo dokladnie nazywa te grupy – ja z wielu powodow tego nie zrobie. Kazdy wie, ze na przyklad jesli ktos zbije Polaka, czy nawet Polke – no to jest zwyczajne pobicie. Nie ma o czym mowic. Ale niech to nawet nie bedzie kobieta albo nie bialy Europejczyk albo nie katolik. Niech to bedzie kto inny, co kazdy zgadywal ze powiem chociaz nie powiedzialam – to wtedy to juz nie bedzie normalne pobicie, to bedzie ‘hate crime’ i kazdy wie czym to grozi. Nie tylko grozi przestepcy.
Gazety znow beda pelne smutnego ubolewania. W telewizji wystapi gadajaca glowa i napietnuje. Itd. Kazdy widzial to nie raz, wiec dluzej nie bede tego roztrzasac i wracam – juz ostatni raz wracam do pana Z. i jego korespondencji. Jak juz powiedzialam – nie zdradze jak udaje mu sie bezplatnie przesylac swoje memoranda. Glownie, zeby nie zaszkodzic panu Z. w jego dalszej karierze. Kiedy w koncu wpadnie, to chociaz nie bedzie podlegal pod ‘hate crime’, przekona sie ze z federalami nie ma zartow. I jeszcze na zakonczenie omawiania casusu pana Z. dodam, ze niestety mimo ogromu staran, pan Z. nie dotrze na lamy Otwartego Mikrofonu ze swoimi ideami. Nie dlatego ze nie lubie pogladow pana Z. ale dlatego, ze ich nie znam i nigdy nie poznam. Tak sie sklada, ze zawsze kiedy widze to charakterystyczne dla pana Z. pismo dostaje bolu glowy. Zaczelo sie tak, ze u pocztkow swojej dzialalnosci politycznej pan Z. nasaczal swoje listy jakas straszna perfuma ktora powodowala u mnie natychmiastowa migrene. Potem zaprzestal tego procederu, jednak skojarzenie pozostalo. Wystarczy nawet dzwiek jego nazwiska i migrena gotowa. Taki juz smutny los nas migrenowcow. Tym niemniej i z tej niewesolej historii wynika cos pozytecznego.
A konkretnie wynika kilka wskazowek dla przyszlych kandydatow na prezydentow lub dla tych wszystkich ktorzy nie chca zaginac w natloku informacji zanim zostana wysluchanymi. Po pierwsze – liczy sie nie tylko przekaz ale rowniaz sposob przekazu. Po drugie forma moze zabic tresc. Po trzecie zmysl powonienia nie powinien byc drazniony w procesie uswiadamiania politycznego.
Jest jeszcze wiele innych podstawowych regul ktore moga uchronic nasze listy przed znalezieniem sie w koszu na smieci zanim znajda sie na czyims biurku.
Ale to juz inn temat i poza tym tak naprawde sa to reguly tak elementarne, ze przy odrobinie zdrowego rozsadku, kazdy je sam wymysli.
No tak, ja tu gadu, gadu a czas polecial. Poszukiwany temat, nawet gdyby sie mi do konca skrystalizowal to i tak nikt nie zdazy o nim uslyszec bo siodma tuz, tuz. Zanim sie pozegnam powiem tylko o czym naprawde chcialam dzisiaj mowic. Ostatnie kilka piatkow poswiecilam na przypomnienie Panstwu wydarzen ktore mialy miejsce na farmie zwierzecej Orwella. Naturalnym wydawalo mi sie, zeby w tej sytuacji opowiedziec rowniez co sie dzieje w naszej farmie na bekjardzie. Sprawa jest o tyle trudna, ze w przeciwienstwie do mieszkancow farmy Orwella, zwierzeta w moim ogrodzie malo interesuja sie polityka. Obce sa im niuanse walki klas, a wszelka ideologia mierzi ich podobnie jak moja Myszke. Mozna powiedziec – kiedys o tym wiecej powiem – ze poza tapirem i jego pietaszkiem te sprawy dla nich nie istnieja. Podejrzewam, iz spowodowane jest to faktem ze zyja w spolecznosci postkonsumpcyjnej. Tzn owszem konsumuja, nawet bez opamietania.
Tyle ze robia to jakby mimochodem, bez przekonania, chociaz z pewna doza entuzjazmu. Stad ich problemy naleza bardziej do kategorii egzystencjalnych niz klasowych. I tak wsrod zajaczkow ogrodkowych panuje moda na dziwna manie samoprzesladowcza o zabarwieniu masochistycznym. Wychodzi taki na srodek ogrodka, pod sam pysk psu sie wpycha i nic sobie z tego nie robi, ze zycie jego wisi na wlosku. Czasami odnosze wrazenie, ze chelpi sie tym przed wiewiorkami, ktore z natury plochliwe sa, a na widok psa wyrastaja im skrzydla. Wszystko zaczelo sie kilka miesiecy temu, jakis szaraczek doznal naglej iluminacji i zaczal glosic wszem i wobec, ze zajaczkowi do szczescia potrzeba tyle samo nieszczescia co i szczescia.
No i potem juz poszlo lawinowo. Zupelnie jak i u nas, u ludzi. Jeden cos powie, drugi powie, ze to jest madre i zanim sie obejrzec dookola gramadza sie gromadki z uwielbieniem wpatrzone i bezmyslnie zasluchane.
Niestety, czas mi sie konczy. Jak juz przyznalam – czekajac na krystalizacje i klaryfikacje zmarnowalam bezpowrotnie szanse aby dzisiaj cos sensownego Panstwu powiedziec.
Chociaz, bo ja wiem? Moze nie do konca zmarnowalam. Nic nie idzie przeciez na marne. Nawet najwieksza kleska moze zamienic sie w sukces jesli odpowiednia lekcja z niej zostanie wyciagnieta. Co mozna zrozumiec z dzisiejszej lekcji? Po pierwsze, nie odkladac nic na potem tylko dlatego, ze to cos nie jest jeszcze do konca przygotowane tak, jakby sie chcialo.
Czasem sprawy klaruja sie dopiero w trakcie dzialania a klody szybciej usuwaja sie spod nog kiedy idziemy, niz kiedy o nich rozmyslamy przed zasnieciem. Czasem tych przeszkod wogole nie ma. No ale skad mozna o tym wiedziec jesli sie nie sprawdzi. Prawda?
Jako bonus jest jeszcze druga lekcja dzisiaj wyuczona. Moze nawet wazniejsza. Ktos kiedys proponowal, zeby uczyc sie nawet od diabla. Nie posuwalabym sie az tak daleko, ale sadze ze od zajaczkow mozna sie jednak czegos nauczyc. Kiedy jestesmy nieszczesliwi pamietajmy, ze kazdemu do szczescia potrzeba jest tyle samo nieszczescia co i szczescia. Nie tylko szaraczkom. I tym – sama juz nie wiem – optymistycznym czy pesymistycznym akcentem zegnam sie z Panstwem do niedzieli.
Aug 142009