(audio) I znow minal czas jakis. Czas ktory umownie nazywalam dotad tygodniem jednak oznaczal on rzadko kiedy jeden tydzien, nieraz dwa a najczesciej bylo ich trzy lub cztery. Zdarzalo sie ze tydzien przybieral rozmiary kilku miesiecy – ja jednak z uporem powtarzalalam w tym miejscu, ze znow minal tydzien nie baczac na to ile naprawde ich minelo i nie dbajac o to, ze niejeden ze sluchaczy poczuje sie osobiscie obrazony tym oczywistym klamstwem i bedzie interpelowal w tej sprawie piszac do mnie lub gdzie indziej. A co poniektory z oburzonych nie poprzestawal na interpelacji, szedl dalej i dokonywal interpolacji lub nawet extrapolacji mojego zachowania. Czynil to na rozmaitych stronach internetowych zamieszczajac tam autorytatywne stwierdzenia, ze Sliwa klamie. W slad za tym poszly powszechnie juz powtarzane i rodzace sie w jednym sklepie ze starzyzna wyzwiska, ze Sliwa wylacza z anteny, szerzy ksenofobie, zasciankowosc, radiomaryjnosc i wogole stoi na drodze. Na ogol te komunaly powtarza sluchacz anonimowy, ktory jednak woli nazywac sie “sluchaczem przypadkowymâ€.
Z duza doza pewnosci a nawet odpowiedzialnosci moge powiedziec, ze jesli jakis list, email lub wypowiedz na antenie zaczyna sie od slow: “przypadkowo sluchalem/sluchalam pani programu” to tuz po tym nastapi litania zarzutow ktore z latwoscia mozna nazwac wyzwiskami. Oczywiscie sluchacz taki, bez wzgledu na plec, woli eufemizmy i – tak samo jak anonimowosc nazywa przypadkowoscia – tak samo bez skladu i ladu swoje wyzwiska nazywa rzetelna krytyka. Lub jesli ma jeszcze resztki przyzwoitosci to mowi tylko o zwyczajnej krytyce.
Nie zawsze tak bylo, oj nie. To znaczy i owszem tacy zawsze bywali ale nie zawsze z takimi tylko, przychodzilo mi sie borykac.
Dawniej, przed laty zdarzalao mi sie slyszec podobne rewelacje pod moim adresem pochodzace od konkretnych postaci, takich co to posiadaly wlasne imie, nazwisko a raz, nawet miedzynarodowa legitymacje zrzeszenia dziennikarzy polskich. Eh, lza sie w oku zakrecila i nostalgia mnie naszla ni stad ni stamtad za starymi dobrymi czasami kiedy to zdarzali sie wsrod przeciwnikow Otwartego Mikrofonu ludzie posiadajacy nie tylko odrobine klasy, ale nawet jakis niezaprzeczalny talent. Skad i dlaczego ta nostalgia, zapyta ktos? Czyzbym w natloku anonimowego barachla ktore dzisiaj mnie wyzywa niewybrednie na wspomnianych wyzej stronach internetowych, brakowalo mi co tygodniowych felietonow Cezarego Kazmierczaka? Moze troszeczke tak. No bo jednak teraz, z perspektywy czasu przyznaje, ze mniej niesmaku czuje dyskutujac – nawet nie zawsze parlamentarnie – z czlowiekiem ktory nie tylko ma dane osobowe ale potrafi swoje sprzeczne z moimi racje skierowac do mnie, niz kiedy ktos pisze donosy, zazalenia do prezesa lub ministra, pod oslona anonimowosci lub wynajetego kanapowego szefa takiejze organizacji, stworzonej w celu zwalczania srodowiska ktore jest “otumanione przez propagandÄ™ pisowskÄ… i radiomaryjnÄ…, gÅ‚oszonÄ… przez polonijne media”. Tak, to mogla byc jedna z przyczyn dla ktorych to nazwisko znane przed laty na Polonii przyszlo mi na mysl. Ale nie jedyna i nie glowna. Glowna przyczyna spadla na mnie jak grom z jasnego nieba kiedy przed kilku dniami sluchalam w Telewizji TRWAM wywodow ekonomicznych przedstawiciela Centrum im. Adama Smitha. Przedstawiciel Centrum w sposob niepochlebny wyrazal sie o…. polityce gospodarczej obecnego rzadu Donalda Tuska!
To, ze opinia byla niepochlebna nie zdziwilo mnie wcale, co mnie jednak zaszokowalo i wprowadzilo w stan zdumionej nostalgi – w ktorym pozostaje do dzis – byl fakt, ze osoba wyglaszajaca slowa krytyki pod adresem idola postepowych Polonusow, tzn pod adresem premiera Tuska byl wspomniany wyzej Cezary Kazmierczak.
Kto by pomyslal i odgadl kiedys, ze niezbadane zrzadzenia losu przywioda tego niezlomnego bojownika o wyzwolenie Polonii spod panowania zacofancow, ksenofobow itd, na druga, na nasza strone barykady? No moze barykada brzmi zbyt gornolotnie; niech wiec bedzie, ze przywiodly go na druga strone plotu. Pomyslalam, ze teraz juz nie zdziwie sie nawet kiedy ciagle aktywny na naszej niwie ATJ, czyli Jarmakowski, zacznie pisac w Naszym Dzienniku. Ale mysl te szybko porzucilam jako zupelnie absurdalna. Sa przeciez rzeczy niemozliwe do urzeczywistnienia sie nawet w naszej rzeczywistosci. Jedna z nich jest mozliwosc zmiany pogladow przez ludzi pozbawionych poczucia humoru. Jarmakowski predzej usiadzie oko w oko z Czuma i przyzna mu racje w sprawie zasadniczej, czyli ktory na ktorego donosil a zwlaszcza kto na tym lepiej byl wyszedl.
No tak, ja tu gadu gadu a czas znowu pomiedzy palcami mi przelecial. I pomyslec, ze nawet nie zaczelam o tym, o czym zamierzalam mowic. Ba, zeby tylko. Nie tylko nie zaczelam, ale nawet juz zapomnialam o czym to mialo byc. Na pewno nie o prezydenturze Busha, bo ten – chociaz praktycznie dawno przestal rzadzic – to formalnie jeszcze okupuje Bialy Dom i jeszcze moze sie cos wydarzyc. Niby nikt juz w to nie wierzy ale jednak stare powiedzenie wyraznie zaleca, zeby nie ganic dnia przed zachodem slonca. Nie zamierzalam tez wspominac o jutrzejszym Swietym Mikolaju.
Dzieci nie sluchaja a po co draznic rodzicow ktorzy w tym roku – ze wzgledu na dopiero co zadeklarowana recesje – ponad zabawek kupowanie, inne potrzeby rodzinne przedkladac beda. Eh ta recesja, kazdemu i w kazdej sprawie za wykret dzis sluzy. Jedna pani tak daleko sie posunela, iz twierdzi ze na romanse to dzis juz jej nie stac … ale to tez nie to o czym byc mialo.
Jesli nie to i nie tamto, to co mialo byc glownym tematem dzisiejszego monologu? Zamiast dalej zgadywac skorzystam z Planu B i przywolam od dawna odkladany na polke temat. To znaczy, poopowiadam o wyzszosci dnia nad noca. Hm, zabrzmialo to troszeczke trywialnie a przedewszystkim malo oryginalnie. Znane sa przeciez skadinad rozwazania o wyzszosci Swiat Wielkanocnych nad Swietami Bozego Narodzenia. Wiec sprobuje inaczej. Przedstawie na wlasnym przykladzie, ze im bardziej dbamy o sprawy dnia tym gorsza noc po tym dniu nastepuje. No nie, to tez nie ma wiele wspolnego z tym co bedzie dalej. Juz raczej niech bedzie taki tytul roboczy: “Ile i jakich problemow mozna sie nabawic kiedy chce sie dobrze, a nie ma sie pojecia z reperkusji wynikajacych z tych zachcianekâ€. Co po lacinie w dawnej Polsce mowili: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem. Nie wiem jeszcze czy tylko taki moral wyplynie z mojej opowiastki ale jestem pewna, ze z historii tej cos wynika, jakis moral duzo bardziej znaczacy nizby sie go udalo golymi slowami opisac. Nawet po lacinie. Zatem nie tracac wiecej czasu na wstepne dywagacje ktore i tak juz pogmatwaly mysli jakie chcialam przekazac, przejde do meritum i przedstawie suche fakty, jeden po drugim jak sie ukladaly i do czego doprowadzily.
A wszystko zaczelo sie tak kilka miesiecy temu, dokladnie pietnastego kwietnia. Oczywiscie mogl to byc pierwszy kwiecien. Albo dwudziesty.
Ale napewno w kwietniu wiec zalozmy, ze byl wtedy kwiecien pietnasty. W dniu tym jak zwykle wyszlam z domu, zeby zobaczyc co w swiecie nowego. Popatrzylam w lewo, popatrzylam w prawo i zauwazylam, ze ptactwo odwiedzajace bekjarde mojego sasiada z lewej strony jest jakby bardziej kolorowe, bardzie roznorodne i czasami nawet zupelnie egzotyczne w porownaniu z tym, ktore odwiedza nasz ogrodek. Sasiad z prawej mial zas w swoim posiadaniu bardziej wyrafinowane kwiatki. Kwiatki nie wzbudzily we mnie zadnej refleksji ani tym bardziej uczucia zazdrosci. Moze dlatego, ze ja mam najdorodniejsze warzywa na naszej ulicy. No coz, zwierzyna latajaca – zwlaszcza jesli uprzyjemnia nam pobyt w ogrodku melodyjnym swiergoleniem – od lat stanowila dla mnie powod do dumy i nieustajacych staran co by jej populacje powiekszyc. Jednak dopiero w tym dniu zauwazylam, ze sasiad z lewej przekroczyl moj ptakostan i to nie wiadomo jak dawno temu.
Zeby zmienic te nieprzyjemna sytuacje i zwabic co bardziej wyszukane okazy do siebie, postanowilam zwiekszyc ilosc i jakosc miejsc do podkarmiania. Nie bede wnikala w szczegoly techniczne dosc ze wspomne, iz nie poszlo tu tylko o dokupienie nowych karmnikow i bardziej urozmaiconego ptasiego jadla, ale rowniez o zaopatrzenie w specjalny nektar koliberkow, renowacje irygacji ptasich wodopojow a takze o nowatorskie wykorzystanie parapetow, porecz wkolo deku i stolu na nim – stolu, ktory normalnie o tej porze roku sluzyl mezowi w charakterze bufetu. I trud moj nie poszedl na marne. Jak mowia tubylcy: “if you build it, they will comeâ€. I przyszly. Z tygodnia na tydzien w naszym ogrodku stawalo sie bylo coraz weselej i glosniej. Pojawily sie nie tylko koliberki ale nawet sokol odwiedzil nas kilka razy. Pojawil sie i usiadl na poreczy tuz pod oknem.
Na poczatku uwierzylismy, ze jego pobyt nalezy zawdzieczac tylko dokarmianiu, a dowody swiadczace o jego krwiozerczych praktykach wytlumaczylismy sobie ptasia grypa czy jakos tak i przestalismy zawracac sobie glowe ujemnymi skutkami przyrostu naturalnego w ogrodku. Owszem byly po drodze problemy, gdzie ich nie ma? Zajace, wiewiorki, chipmunki i jeszcze cos w rodzaju skrzyzowania kreta z zajacem, korzystajac z okazji, rowniez powiekszyly swoje populacje.
Przy tym, zajace nie przysparzaly wiele klopotow, bo raz: to i owszem, na stol taki wskoczy ale do karmnika nigdy. A dwa: psy dosyc szybko przystosowaly sie do nowej sytuacji i zredukowly ich ilosc do stanu sprzed czasu kleski urodzaju. Problemem natomiast staly sie wspomniane przed chwila wiewiorki, chipmunki i nibykrety. Nauczylo sie to niefruwajace stworzenie korzystac z pozywienia dla kogo innego przynalezacego do tego stopnia, ze nawet najbardziej ptasie karmniki nie stanowily dla nich przeszkody. I z tego tez powodu musielismy rozpoczac dokarmianie rowniez czworonogow, zeby te nie pozbawialy pozywienia skrzydlatych. I to byl chyba najwiekszy blad. Nalezalo poszukac innch sposobow ograniczenia ich apetytytu zamiast go trywialnie zaspokajac. Ale to wyszlo na jaw duzo pozniej. Poki co, szczescie i harmonia powrocily do naszego ogrodka, wiewiorki, chipmunki i to trzecie nie wadzily ptactwu, ktore zadowolone spiewalo co sil i na inne sposoby dawalo wyraz swojemu zadowoleniu. No wiec, jak juz powiedzialam, pelna sielanka i nic nie wskazywalo na to, ze pod oslona nocy w ogrodku naszym jest zupelnie inaczej. To znaczy owszem, teraz, z perspektywy czasu wiemy, ze od samego poczatku byly sygnaly ktore jednak zostaly pochopnie i lekkomyslnie zignorowane. Zdarzalo sie na przyklad, ze rankiem zauwazalismy polamane i ogolocone z karmy karmniki, poprzewracane doniczki z kwiatami oraz zniszczone meble ogrodowe. Znowu musiala byc w nocy wichura – kwitowalismy naiwnie takie przypadki i rozkoszowali sie dalej dzienna sielanka. Jednak z czasem coraz trudniej bylo o naiwna beztroske, zwlaszcza od czasu kiedy pies powracac zaczal coraz pozniej na noc do swojej budy, to znaczy do naszego domu. Nie tylko powracal pozno ale tez zamiast swojego dotychczasowego psiego szczescia na pysku, przynosil do domu swoj nowy wizerunek pelen ponurej ekscytacji i samozadowolonej winy. Czasem tez przynosil drobne rany ktore skrzetnie ukrywal i lizal po katach.
Przy odrobinie dobrej woli i te sygnaly udawalo nam sie tuszowac. Kiedy jednak w srodku nocy pies z przerazeniem wdarl sie domu niosac na sobie upiorny zapach skunksich perfum stwierdzilismy, ze dalej tak byc nie moze. Ze wreszcie trzeba spojrzec prawdzie w oczy i przyznac, iz pod oslona nocy w naszym ogrodku dzieja sie rzeczy straszne. Uzbrojeni w latarki, wideo kamere widzaca podczerwien i takiz aparat fotograficzny, udalismy sie w porze nocnej na nasza bekjarde. To, co zobaczylismy do tej pory jeszcze przyprawia mnie o palpitacje. A zobaczylismy i utrwalili na tasmie ku przestrodze sobie na lata nastepne, rozmaite okazy fauny z ktorych tylko kilka udalo nam sie zidentyfikowac. No bo czy mozna powiedziec czym jest cos ukryte gleboko w krzakach, wydajace ostrzegawczy ni to pomruk ni to warkot, i oswietlajace sobie nos zarzacymi sie oczodolami? Nie mozna! Nawet nie probowalismy. Natomiast z cala pewnoscia stwierdzilismy, iz pod deckiem mieszka na stale pokazna rodzina rakunow, ktora od tej pory winimy za wszelkie nocne spustoszenia w naszym ogrodku.
Z mniejsza juz pewnoscia doszlismy do wniosku, ze mieszka tam rowniez rodzina skunksow i innych gryzoni, ktorych nigdy za dnia nie ogladalismy. Obserwujac to wszystko nasunelo nam sie wiele pytan. Na niektore z nich uzyskalismy odpowiedz juz po jednej nocy. Na przyklad: jesliby ktos zastanawial sie czy skunks powala z nog swoim zapachem kazdego z kim wejdzie w kontakt, to z cala stanowczoscia moge odpowiedz, ze nie. Zaryzykowalabym nawet stwierdzenie, ze skunks smierdzi tylko po spotkaniu z psem i samochodem. Jedno pytanie dalej mnie gnebi chociaz w zasadzie nie powinno. Skad sie wzial ten ponury, nocny zwierzyniec w moim pieknym ogrodku? Jednak z czasem bede musiala pogodzic sie z faktem, ze sama go stworzylam dokarmiajac ptaszki.
Nie jestem pewna jaki stad moral plynie. Jednak z kazdej histori powinno cos wynikac, nawet jesli jej w zupelnosci nie rozumiemy dlatego prowizorycznie dzisiaj powiem tak: nie wazne kogo karmimy, wazne kto sie tym zywi. A jesli kiedys odkryje drugie dno w tej historii, to tez Panstwu o nim opowiem.
Dec 052008